niedziela, 2 grudnia 2012

Miało być...

Dziś miało być o wieńcu adwentowym, którego wczoraj własnymi rękoma z gałązek wierzbowych i świerkowych uplotłam...
I o kalendarzu adwentowym, których w ostatniej chwili, znaczy się również wczoraj, na szybkiego zmajstrowałam, co by Kochanym przykrości nie robić...
Ale nie będzie...
Może jutro...

Dziś o Lusi...

Milusia to nasz kociak... ten ze wcześniejszych postów, nowy nasz nabytek...
Od początku zauważyłam, że Lusia nie miauczy...
Myślałam, że kocinie tak jest z nami dobrze, że nie ma potrzeby miauczenia...
Kociak jednak od kilku dni zaczął drapać uszy...
Pcheł brak ale czyż to kotu nie wolno się za uchem podrapać? - tak pomyślałam...
Jednak ze zdziwieniem stwierdziłam, że tak naprawdę mnie ignoruje i nie reaguje na wołania ani psikania ani na nic...
I zajrzałam w te wielkie uszy, które na pierwszy rzut oka, lekko brudne były, a tam...
Normalnie "ucha" zatkane!!!
No i dziś "bawiłam" się pół dnia w walkę z przygłuchym kotem...
W życiu nie pomyślałabym, że takie małe uszy mogą pomieścić tyle "czegoś"...
Efekt - mój kot słyszy!!!
Co prawda naoliwiony chodzi cały i oszołomiony otaczającymi go zewsząd dźwiękami,  ale jak biegnie na moje wołanie...  I jak pomiałkuje na widok smakołyków...
:-) Nareperowałam kota :-)


2 komentarze:

  1. O! nareperować kota to jest coś :)
    Trafiłam tu dziś do Ciebie przypadkiem, przeczytałam całego bloga ;-)
    Nie wyjdę już :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam serdecznie! Miło mi bardzo :-)

    OdpowiedzUsuń