kiedy ciocia przyniosła kociaka, stwierdziłam - o nie...
ale kiedy Kochana go zobaczyła i krzyknęła - popatrz mamo, ma taka samą plamkę na czole jak Lilo...
kociak został...
Lopez z niepokojem przyglądał się "temu"...
w końcu łaskawie przygarnął ale nie zezwolił na ssanie siebie... :-)
jak by mało było nowości to...
wieczorem mąż przyniósł coś w pudełku...
tym razem nic nie powiedziałam...
dzieci piszczały z zachwytu...
Lopez z pełnym pogardy spojrzeniem wyszedł...
jest wesoło :-)